Zacznę mówić o XVII wieku.
Mam nadzieję nikogo nie urazić.
Po tym, jak wynalazłem PCR,
potrzebowałem zmiany.
Przeniosłem się do La Jolla
i nauczyłem się surfować.
Długo mieszkałem na plaży.
Kiedy surferzy czekają na fale,
pewnie zastanawiacie się,
co takiego robią?
Czasem przez 10 - 15 minut
czeka się na nadejście fali.
Przeważnie rozmawiają o XVII wieku.
Świat niesprawiedliwie ich ocenia.
Uchodzą za nieco prymitywnych.
Pewnego dnia ktoś polecił mi książkę.
Była zatytułowana: "Pompa powietrzna",
Była zatytułowana: "Pompa powietrzna",
czy też "Lewiatan i pompa powietrzna".
Naprawdę dziwna książka o XVII wieku.
Zdałem sobie sprawę,
że to, jak rozumuję,
to jedyny naturalny sposób myślenia.
Ja się z nim urodziłem.
Zawsze byłem małym naukowcem.
Kiedy chciałem się czegoś dowiedzieć,
używałem naukowych metod.
Nie zdziwiłem się,
kiedy po raz pierwszy powiedziano mi,
jak należy uprawiać naukę.
Zajmowałem się nią dla zabawy od dawna.
Ale nigdy nie przyszło mi do głowy,
że to zostało wynalezione
że to zostało wynalezione
zaledwie 350 lat temu.
Wydarzyło się to w Anglii,
Niemczech i Włoszech
Wydarzyło się to w Anglii,
Niemczech i Włoszech
mniej więcej w tym samym czasie.
To fascynująca historia.
To fascynująca historia.
Opowiem zatem o niej
i o tym, co powinni robić naukowcy.
A zaczyna się tak:
Karol I został ścięty
gdzieś na początku XVII wieku.
Anglicy wybrali Cromwella
i gromadę Republikanów,
ale nie takich, jak u nas.
Zmienili rząd i to się nie sprawdziło.
Karol II, syn,
Karol II, syn,
objął w końcu tron Anglii.
Był nerwowy, bo jego ojca ścięto
właśnie za to, że był królem Anglii.
Martwiły go też rozmowy
prowadzone w barach
prowadzone w barach
i to, w co mogły się obrócić.
Trudno w to uwierzyć,
ale ludzie XVII-wiecznej Anglii
zaczynali rozmawiać o filozofii
i tym podobnych rzeczach w barach.
Nie mieli telewizorów
i meczów piłki nożnej do oglądania.
Strasznie się wkurzali.
Nagle wylegali na ulicę
kłócąc się o to,
czy to dobrze, że Robert Boyle
zbudował urządzenie zwane
pompą próżniową.
Boyle przyjaźnił się z Karolem II.
Był chrześcijaninem w weekendy,
ale w trakcie tygodnia był naukowcem.
(Śmiech)
Wiecie, jak to wtedy było.
Wiecie, jak to wtedy było.
Skonstruował małe urządzenie,
coś na kształt pompki rowerowej,
ale o przeciwnym działaniu,
wysysającej powietrze.
Wiecie, co to klosz próżniowy?
Opuszcza się go
i mamy szczelne zamknięcie.
Widać, co jest w środku.
Można obserwować, co dzieje się wewnątrz.
Boyle próbował wypompować
całe powietrze ze środka,
by zobaczyć, co się tam stanie.
Podczas pierwszego eksperymentu
wsadził tam ptaka.
Ludzie w XVII w. nie rozumieli tego,
co wiemy obecnie.
Nie traktowali powietrza
jako zbioru cząsteczek,
których wdychanie ma cel.
Podobnie jak ryba mało wie o wodzie,
ówcześni mało wiedzieli o powietrzu.
Ale Boyle zaczął je badać.
Wsadził tam ptaka, wypompował powietrze,
ptak zdechł. Zastanowiło go to.
Nazywał to wytwarzaniem próżni.
Nie pompą próżniową, jak obecnie,
tylko próżnią.
Nie pompą próżniową, jak obecnie,
tylko próżnią.
Natychmiast popadł w konflikt z klerem,
Natychmiast popadł w konflikt z klerem,
który twierdził, że nie można wytworzyć próżni.
który twierdził, że nie można wytworzyć próżni.
(Śmiech)
Według Arystotelesa
natura jej nie znosi.
Pewnie źle go przetłumaczyli,
ale polegano na takich autorytetach.
Boyle powiedział: "No kurde,
przecież cały czas ją wytwarzam.
Cokolwiek zabija tego ptaka,
ja nazywam to próżnią".
Religijni ludzie odpowiadali:
"O ile Bóg życzyłby sobie tego".
Bóg jest wszędzie,
to była jedna z ich zasad.
A w próżni nic nie ma.
Czyli nie może być tam Boga.
Kościół orzekł, że nie można wytworzyć próżni.
Boyle powiedział: "Bzdura".
"Nazywajcie to sobie bezbożnością.
"Nazywajcie to sobie bezbożnością.
To nie moja rzecz. Nie o to mi idzie.
Zajmuję się tym w weekendy.
Staram się dowiedzieć,
co się dzieje
kiedy wyssiesz wszystko
z jakiegoś miejsca".
Przeprowadzał różne eksperymenty.
Dla przykładu: wziął małe koło,
przypominające wiatraczek,
luźno przymocowane,
by mogło się samo obracać.
Naprzeciwko ustawił drugi wiatraczek.
Gdybym ja miał coś takiego zrobić,
to przypominałoby gumkę
wokół drucianego wiatraczka.
Wiem dokładnie, jak to zrobił.
Widziałem rysunki.
Jednym z wiatraczków
mógł kręcić z zewnątrz,
gdy już wytworzył próżnię.
Odkrył, że po wyssaniu
całego powietrza z pojemnika,
uruchomiony wiatraczek
nie wprawiał już w ruch drugiego.
Czegoś brakowało.
Może wydać się dziwne,
że ktoś musiał udowodnić to
eksperymentalnie,
ale wtedy tak było.
Stało się to przedmiotem wielu sporów
w barach, kawiarniach i tym podobnych.
Karolowi przestało się to podobać.
Karolowi przestało się to podobać.
Zaproponował: "Znajdźmy miejsce,
gdzie można robić takie rzeczy,
tak żeby nie denerwować ludzi.
Nie chcemy, żeby znów się na mnie wściekli".
Kiedy wcześniej zaczęto
rozmawiać o religii,
nauce i podobnych kwestiach,
jego ojciec wpadł w poważne kłopoty.
W tej sytuacji
Karol powiedział: "Wyłożę pieniądze,
przekażę wam budynek,
abyście mogli się tam spotykać,
ale nie rozmawiajcie o religii".
To odpowiadało Boyle'owi.
Powiedział: "Zacznijmy spotkania
z każdym, kto chce uprawiać naukę".
W tym czasie Isaac Newton
wymyślił parę interesujących rzeczy.
Różni ludzie gromadzili się
wokół Towarzystwa Królewskiego.
Od członków wymagano wykwintnego stroju.
Nie jak na konferencji TED.
Wolno było przyjść każdemu,
kto wyglądał jak dżentelmen.
Wolno było przyjść każdemu,
kto wyglądał jak dżentelmen.
Nie musiałeś być członkiem.
Przychodzili i uprawiali naukę.
Każdy, kto chciał pokazać eksperyment,
to było wówczas nowe słowo,
i zademonstrować jakąś zasadę,
musiał zrobić to na scenie,
by każdy mógł zobaczyć.
musiał zrobić to na scenie,
by każdy mógł zobaczyć.
Co ważne, nie należało rozmawiać
o przyczynach ostatecznych.
o przyczynach ostatecznych.
Bóg był nieobecny.
Prawdziwa natura rzeczywistości
nie była przedmiotem rozważań.
Nie rozmawiało się
o absolutnej naturze rzeczy.
Nie prowadzono dyskusji o niczym,
czego nie można było zademonstrować.
Kiedy coś było widać, mówiono:
"Tak to działa, oto co się dzieje".
Obserwując postępy danego eksperymentu
można było generalizować.
Mówiono: "Jestem pewny, że przebieg
zdarzeń będzie identyczny
gdy powtórzymy dane doświadczenie".
W ten sposób rozpoczęto
formułowanie zasad.
Odkryto, że w próżni
wprowadzony w ruch wiatraczek
nie wywołuje obrotów drugiego
jeśli inne warunki zostały niezmienione.
jeśli inne warunki zostały niezmienione.
Świece nie palą się w próżni,
więc pewnie zimne ognie też nie.
Zimne ognie akurat się tam palą,
ale oni tego nie wiedzieli.
Nie mieli zimnych ogni.
(Śmiech)
Można było formułować prawa,
ale tylko w odniesieniu do eksperymentu.
Większość doświadczeń
dotyczyła widzialnych zjawisk.
Gdy przeprowadzasz eksperyment na scenie,
ale nic nie widać, tylko słychać,
wezmą cię za dziwadło.
Rzeczywiste jest to, co widać.
Nie była to oficjalna zasada spotkań,
ale sądzę, że była to niepisana reguła.
Jeśli ktoś słyszy głosy, a nikogo nie widać,
to pewnie nikogo tam nie ma.
Ogólna zasada była taka,
że rozmawiano tam tylko o zjawiskach,
u podstawy których było doświadczenie.
Nie miało znaczenia,
co Thomas Hobbes,
ówczesny lokalny filozof,
mówił o tych doświadczeniach,
bo nie omawiano przyczyn ostatecznych.
Oto w połowie XVII w.
Oto w połowie XVII w.
coś, co stało się moją domeną,
czyli nauka oraz badania naukowe
miało swój prawdziwy początek.
Zamierzam pokazać to w tym pomieszczeniu.
A wydarzyło się coś niesamowitego.
Badania naukowe krępowało
łączenie z teologią , filozofią
a nawet matematyką
która nie jest prawdziwą nauką natury.
Badania naukowe zostały
uwikłane w takie powiązania.
Część matematyczna
i ta odnosząca się do
badań naukowych
wydostawała się z okowów filozofii.
I oto stało się.
Nikt już tego nie kwestionował.
Wszystko stało się takie proste.
Po prostu zdjęto kajdany,
które hamowały postęp technologiczny.
Siedzimy dziś na tej sali,
ledwie 350 lat później.
Zważcie, że to krótki okres czasu.
Pewnie 300 tys. lat temu
przodkowie większości z nas
opuścili Afrykę i skręcili w lewo.
Ci, co skręcili na prawo,
dziś tłumaczą na japoński.
Zdarzyło się to bardzo dawno temu
w porównaniu
z okresem 350 lat.
Ale w ciągu tych 350 lat
świat zmienił się ogromnie.
Pewnie każdy na tej sali,
zwłaszcza jeśli odebrali już torby,
nie wszyscy je jeszcze odebrali,
ale i bez tego każdy na sali
znalazłby w kieszeni czy w pokoju coś,
znalazłby w kieszeni czy w pokoju coś,
o co 350 lat temu
biliby się królowie.
Znaczenie tych rzeczy ilustruje GPS,
bo gdybyśmy nie mieli satelitów,
jaki użytek mielibyśmy z niego.
Gdyby ktoś miał system GPS
w XVII wieku,
jakiś król zgromadziłby armię,
by mu to odebrać.
Widownia: A po misia pluszowego?
KM: Po misia? Możliwe.
Każdy z nas coś takiego posiada.
Jednostki mają dziś rzeczy,
po które królowie ruszyliby na wojnę.
A to tylko 350 lat.
Takich działań nie podejmują wszyscy.
Wiadomo, tylko ważni ludzie ...
Można o ich życiu poczytać w książkach,
o ludziach ważnych, bo dokonali
przełomowych odkryć.
Mam tu na uwadze
taki sposób traktowania
badań naukowych,
że uwolniono się od wpływu
nieistotnych aspektów
badanego zjawiska.
Jeszcze będąc chłopcem
od urodzenia myślałem sobie tak,
od urodzenia myślałem sobie tak,
może dlatego, że ojca często nie było,
a matka nie znała się na nauce,
sądziłem, że żeby się czegoś dowiedzieć,
trzeba przeprowadzić eksperyment.
Otrzymujesz wtedy odpowiedź.
Miałem powołanie do badań naukowych,
eksperymentowania.
Myślałem, że każdy tak rozumuje.
Sądziłem, że wszyscy obdarzeni rozumem
tak postępują.
To nieprawda.
Niedawno podczas kolacji
jako jeden z naukowców wpadłem w tarapaty
przez swoje postmodernistyczne podejście.
Żartowałem. Gdzie jest ta pani?
Widownia: Tutaj.
(Śmiech)
KM: Nie traktowałem tego jako sporu,
ale jako ożywioną dyskusję.
Nie wziąłem tego do siebie.
Zanim cofnąłem się do XVII wieku,
naiwnie sądziłem,
że ludzie tak własnie rozumują.
naiwnie sądziłem,
że ludzie tak własnie rozumują,
i że rozpoznają rzeczywistość
za pomocą zmysłów.
Kiedy byłem chłopcem
miałem taką mała książeczkę
z Fortu Sill w Oklahomie.
Opowiada o tym,
jak ojciec George'a Dysona
rozmyślał nad wystrzelaniem
rakiet nuklearnych.
Chciałem zrobić własną rakietę.
Wiedziałem, że małe żabki
mają inklinacje
do podróży kosmicznych,
tak jak ludzie.
(Śmiech)
Szukałem jakiegoś
systemu napędowego,
który pozwoliłby rakiecie
wielkości metra wzbić się na kilka mil.
Taki był mój cel.
Miała zniknąć z oczu, a ten spadochronik
miał wrócić razem z żabką w środku.
Dostałwem tę książkę
z Fortu Sill w Oklahomie,
gdzie jest baza pocisków rakietowych.
Wysyłają ją amatorom-konstruktorom rakiet.
Wysyłają ją amatorom-konstruktorom rakiet.
Książka ostrzegała, żeby nigdy
nie podgrzewać mieszaniny
nadchloranu potasu i cukru.
(Śmiech)
Taka wskazówka.
Taka wskazówka.
(Śmiech)
Kusi, żeby zdobyć trochę
chloranu potasu, nadchloranu i cukru
i podgrzać. Ciekawe,
czego chcą mi zabronić
i jak to zadziała.
Nie mieliśmy wtedy nadzoru.
Tylko matka
rzucała okiem na podwórze
z okna na piętrze,
gdzie prasowała ubrania.
Zwykle miała nas na oku
i gdy pojawiały się kłęby dymu
wychylała się z napomnieniem,
żebyśmy nie uszkodzili oczu.
Jej zdaniem
to była najgorsze,
co mogło nas spotkać.
Uznałem, że o ile tylko
nie uszkodzę wzroku,
mogę zignorować zakaz
podgrzewania mieszanki.
Zrobię to ostrożnie, ale zrobię.
Podobnie jest z każdym zakazem:
robi się to za garażem.
(Śmiech)
Poszedłem do apteki,
próbując kupić nadchloran potasu.
Wtedy nie było aż tak trudno
iść do apteki i kupić chemikalia.
Obecnie to niemożliwe,
sprawdzą nawet rozmiar butów.
(Śmiech)
Nie mieli tego na składzie,
ale spytałem sprzedawcy,
jakie ma sole potasu.
Okazało się, że to był azotan potasu.
Powiedziałem, to może być właśnie to.
Było o tym w książce, więc musiało
mieć związek z rakietami.
Tak zacząłem eksperymentować.
Początkowo używałem małych ilości
azotanu potasu i cukru,
których miałem pod dostatkiem.
Mieszałem je w różnych proporcjach,
próbując podpalić,
żeby zobaczyć, co będzie po zmieszaniu.
I paliły się.
Płonęły powoli wydzielając
przyjemny zapach
w porównaniu z innymi
paliwami rakietowymi
mającymi w składzie siarkę.
Pachniały jak spalane cukierki.
Potem spróbowałem je przetapiać.
Przetopiona masa zamieniła się
w brązowy ciekły syrop,
który po ochłodzeniu stawał się
ceglaną twardą bryłą.
Taka podpalona masa
odpalała jak rakieta.
Miska masy po schłodzeniu i podpaleniu
zaczynała krążyć po podwórku.
I tak oto znalazłem sposób,
żeby rakieta wyniosła żabkę tam,
gdzie chce.
(Śmiech)
Zacząłem konstruowanie rakiety.
Ojciec George'a miał pomoc,
ja tylko brata.
Myślę, że jakieś pół roku minęło,
zanim zrozumiałem,
na czym polega ten proces.
zanim zrozumiałem,
na czym polega ten proces.
Jest wiele czynników,
bez których rakieta zwyczajnie nie odpali.
Nawet jeśli masz paliwo.
Ale przeprowadzasz próby,
które nazywamy po prostu
eksperymentami.
Potem robisz notatki,
obserwujesz uważnie
przebieg eksperymentu.
Powoli formułujesz teorię o tym,
jak cały proces działa.
Postępowałem zgodnie z zasadami.
Nie wiedziałem, jakie to zasady.
Jestem urodzonym naukowcem
albo jakimś reliktem z XVII wieku.
W każdym razie udało się.
Zbudowaliśmy coś,
co w sposób powtarzalny
wynosiło żabkę w powietrze
i bezpiecznie sprowadzało ją na ziemię.
Nic nas nie mogło wystraszyć.
Nic nas nie mogło wystraszyć.
Choć powinniśmy się trochę bać,
eksperyment hałasował i dymiło się z niego.
Miał też potężną moc.
Czasem następował donośny wybuch.
Ale nie martwiłem się
możliwością spowodowania eksplozji,
która zniszczyłaby planetę.
Nie słyszałem o tych 10 przypadkach,
których powinienem się był obawiać.
Na marginesie,
zastanawiałem się,
czy byłoby lepiej przestać,
bo inni tak mówią.
Lepiej dostać pozwolenie od rządu.
Gdybym jednak zwlekał,
czekając na taką zgodę,
nigdy nie dokończyłbym eksperymentu,
a żabka nie przeżyłaby.
Przytoczyłem tę opowieść,
bo to ciekawa historia.
Mam opowiedzieć coś osobistego.
Chciałem opowiedzieć, jak spotkałem żonę,
ale to byłoby zbyt osobiste.
Mam za to coś nieosobistego.
To historia o tym,
jak postrzegam naukę,
jak rodzi się pomysł
i jak zamiast oglądać się
za znanymi autorytetami
zwyczajnie przeprowadzam eksperyment.
Czasem, gdy chcę coś napisać,
szukam, czy ktoś pracował
nad daną kwestią.
Ale zaczyna się od pomysłu.
Tak pewnej nocy zrodził się pomysł
powielenia DNA dwoma oligonukleotydami,
żeby stworzyć wiele kopii
wycinka DNA.
Myślałem o czymś takim przez 20 minut,
jadąc samochodem
i zamiast jechać dalej,
zawróciłem i zacząłem rozmawiać
o tym pomyśle z innymi,
ale gdybym posłuchał kolegów po fachu,
porzuciłbym ten pomysł.
Gdybym poprosił autorytet w tej dziedzinie,
by doradził mi, czy to zadziała,
powiedziałby mi, że prawdopodobnie nie.
Ponieważ te wyniki
byłyby tak spektakularne,
że zrewolucjonizowałyby
dotychczasową biologię molekularną.
Nikt nie lubi, gdy chemik przychodzi,
myszkuje w cudzych badaniach
i zmienia wszystko o 180 stopni.
Ale gdy zwrócisz się do autorytetu,
nie zawsze otrzymasz właściwą odpowiedź.
Wiedziałem jedno, pójdę do laboratorium,
sam zrobię eksperyment,
stanę się autorytetem
i będę mógł powiedzieć, że to działa.
Oto w tej probówce
przeprowadziłem eksperyment
i w tym żelu jest mała otoczka,
która jest wycinkiem DNA,
jaki chciałem powielić.
Oto jest. Zatem to działa!
W taki sposób uprawia się naukę.
A potem starasz się ulepszyć metodę
i usprawnić metody badawcze.
Podstawą badań są zawsze fakty,
jakie zgromadziłeś na ich użytek,
dzięki eksperymentom, pokazom scenicznym.
Żadnych sztuczek nieuchwytnych
dla obserwatorów.
Musisz być bardzo uczciwy
w tym, co robisz,
jeśli chcesz być wiarygodny.
Nie możesz preparować rezultatów
i na nich opierać następnych doświadczeń.
Trzeba być uczciwym.
Ja z zasady jestem uczciwy.
Mam słabą pamięć, więc nieuczciwość
zawsze była dla mnie zgubna.
Dlatego po prostu jestem
z natury szczery
i z natury wścibski,
co mnie bezpośrednio przybliża do nauki.
A teraz sprawdźmy...
Mam jeszcze 5 minut, tak?
Nie wszyscy naukowcy są tacy.
Oczywiście jest wielu podobnych.
(Śmiech)
Wielu podąża tą drogą od czasu
Isaaca Newtona
i wszystkich innych wydarzeń
tych czasów.
Ale coś się stało w okolicach
II wojny światowej,
w okresie poprzedzającym wojnę,
ale także i krótko po niej.
Rząd uświadomił sobie,
że naukowcy to nie dziwacy,
ukrywający się w wieżach
z kości słoniowej,
robiący śmieszne testy
w szklanych probówkach.
Naukowcy nadali realny kształt
II wojnie światowej.
Tworzyli coraz szybsze rzeczy,
coraz większe działa.
Wynaleźli środki odurzające dla pilotów,
na wypadek załamań.
Skonstruowali wiele rodzajów bomb,
w tym taką, która mogła unicestwić świat.
Wszystkich to zastanowiło,
"trzeba w to zainwestować",
bo ten, kto miał więcej naukowców,
zdobywał dominującą pozycję
przynajmniej militarnie,
a pewnie i w innych
dziedzinach gospodarki.
Zaangażowano się systemowo,
tworząc naukowo-przemysłowe
ośrodki badawcze.
Stąd wywodziło się wielu naukowców,
których skusiły pieniądze,
nagle udostępnione.
To nie byli ciekawscy chłopcy,
lubiący wyrzucać żaby w powietrze.
Ci sami ludzie szli później
do szkół medycznych,
bo tam były pieniądze.
Później szli do biznesu.
Namawiali licealistów:
"Chcesz być bogaty, zostań naukowcem".
Teraz już tak nie ma.
Chcesz być bogaty, zostań biznesmenem.
Wielu zostało naukowcami
dla pieniędzy, władzy i podróży.
Wtedy podróżowanie było proste.
Niech ci się nie zdaje,
że ci ludzie
zawsze mówią nam prawdę.
Kontrakt nie zachęca ich,
nie zapewnia korzyści
z mówienia prawdy.
A ludźmi, o których mówię,
mienią się członkami komitetu
o nazwie Międzyrządowy Panel
ds. Zmian Klimatycznych.
Na wielkich posiedzeniach debatują,
jak stale udowadniać
ocieplanie się planety.
kiedy kłóci się to
z odczuciami większości ludzi.
Jeśli faktycznie zmierzyć temperaturę
na przestrzeni jakiegoś okresu,
przecież mierzymy ją starannie
od 50, 60 lat.
Gdyby mierzyć jeszcze dłużej
w precyzyjny sposób
jak to się robi od 50 czy 60 lat,
okazałoby się, że temperatura
nie podniosła się.
Średnia temperatura
podniosła się nieznacznie,
bo temperatury z pomiarów nocnych
na stacjach meteorologicznych
trochę wzrosły.
Istnieje na to dobre wyjaśnienie.
Stacje meteorologiczne
buduje się poza miastem,
gdzie dawniej były lotniska,
Wszystko zalane betonem.
Zjawisko to nazywane jest
efektem horyzontu miejskiego.
Najbardziej odpowiedzialne osoby
mierzące temperaturę rozumieją,
że trzeba przed tym osłaniać
urządzenia pomiarowe.
Choćby się nawet osłaniało,
to budynki nagrzewają się w ciągu dnia
i utrzymują ciepło w ciągu nocy
i temperatura idzie nieco w górę.
Tak powinno być. Ale nie za dużo.
Pierwszy koleś, który stwierdził,
że się tutaj usmażymy,
wcale tak naprawdę nie myślał.
Nazywał się Sven Arrhenius
i był Szwedem.
Powiedział, że jeśli podwoić ilość
dwutlenku węgla w atmosferze
a było to w 1900 r.,
to temperatura wzrośnie o 5,5 stopnia.
Traktował tu Ziemię
jako coś kompletnie izolowanego,
bez niczego w środku,
sama tylko tracona energia.
Wysunął teorię,
którą uznał za fajną,
bo oznaczałaby dla Szwecji
wydłużenie sezon wegetacji roślin.
Surferzy polubili tę teorię.
Uznali, że to dobra idea,
bo w oceanie jest czasami dość zimno.
Jednak później wielu innych uznało,
że to by nie było dobre.
Ale nikt tego naprawdę nie wykazał.
Pomiary temperatury
można znaleźć w cudownym internecie.
Wystarczy zajrzeć do danych NASA
i pomiarów Biura Metrologicznego.
Zobaczcie sami, że temperatura
mierzona nocą na powierzchni planety
nieznacznie się podniosła.
Jeśli uśrednić ją z temperaturą dnia
okaże się, że przez to stulecie
wzrosła 0,7 stopnia.
Ale tak naprawdę wzrosła tylko nocą.
Temperatura mierzona w dzień nie wzrosła.
Według teorii Arrheniusa
i orędowników globalnego ocieplenia
temperatura dnia też powinna wzrosnąć,
jeśli mamy do czynienia
z efektem cieplarnianym.
Ludzie lubią nadawać nazwy,
żeby je sobie lepiej wyobrażać.
Nie lubią natomiast
podniecać się takimi rzeczami,
jak dowody,
które potwierdziłyby wzmocnienie
atmosferycznej cyrkulacji tropikalnej
w latach 90.
To jest raport z lutego
i większość z was o nim nie słyszała.
"Evidence for Large Decadal Variability
in the Tropical Mean
Radiative Energy Budget."
Zostało to opublikowane przez NASA
i kilku naukowców z Columbia i Viliki
i całą gromadę ludzi w Princeton.
Oba raporty ukazały się
w Science Magazine
1 lutego.
A oto wnioski obu raportów
oraz abstrakt, autorstwa wydawcy magazynu.
oraz abstrakt, autorstwa wydawcy magazynu.
Wynika z nich,
że teoria o globalnym ociepleniu
jest całkowicie błędna.
To właśnie mówią
i to samo mówi od dawna NASA.
Temperatura atmosfery nie wzrosła.
Nie wzrasta wcale.
Mierzymy to starannie od 20 lat
przez satelity. Nie wzrasta.
Artykuł wykazuje coś
wiele bardziej wstrząsającego,
a nazywają to promieniowaniem.
Nie będę wchodzić w szczegóły,
bo to dość skomplikowane,
choć nie aż tak,
jak sugerowałby użyte sformułowania.
Gruncie rzeczy chodzi o to, mówią,
że słońce wydziela pewną ilość energii,
wiadomo ile.
Energia dociera na Ziemię,
a Ziemia część jej oddaje.
Nagrzewając się, wytwarza
energię w rodzaju podczerwieni,
jak inne nagrzane obiekty.
Cała bzdura z globalnym ociepleniem
polega na tym,
że przy zbyt dużej ilości
CO2 w powietrzu
energia próbująca uciec,
nie będzie w stanie uciec. Ciepło słoneczne,
około 350 nanometrów,
swobodnie przechodzi przez CO2.
Ziemia nagrzewa się,
ale nie uwalnia ciepła.
Oni to wszystko pomierzyli.
Można o tym rozmawiać,
pisać obszerne raporty,
a nawet dostawać na to rządowe fundusze,
ale oni naprawdę to zmierzyli
i okazuje się, że przez ostatnie 10 lat,
dlatego mówią o dziesięcioleciu,
poziom tej energii cieplnej,
którą naukowcy nazywają
poziomem nierównowagi,
znacznie przekracza oczekiwany poziom.
Rozmiary nierównowagi,
czyli pochłaniane ciepło,
które nie jest uwalniane,
co powinno nastąpić przy podwojeniu
ilości CO2 w powietrzu,
a daleko nam do podwojenia,
ale nawet gdybyśmy do 2025 r.
podwoili ilość CO2 z roku 1900,
ich zdaniem bilans energii
wzrósłby o około
1 wat na cm2
energii przychodzącej
w porównaniu do uchodzącej.
Planeta powinna się ocieplić.
Z obu badań
dwóch różnych zespołów wynika,
że 5,5 W na metr kwadratowy
że 5,5 W na metr kwadratowy
było pochłaniane od 1998, 1999 r.,
a ocieplenie nie nastąpiło.
Zatem teoria upadła.
Te raporty powinny być nazwane:
"Fiasko koncepcji Globalnego Ocieplenia".
Autorzy się niepokoją
i wyrażają wnioski bardzo powściągliwie,
bo mowa o wielkich laboratoriach,
zasilanych ogromnymi kwotami
i o zastraszonych ludziach.
Mogliby powiedzieć:
Nie ma już problemu globalnego ocieplenia.
Ale wtedy co z funduszami?
Składając wniosek o dofinansowanie
mówić, że globalne ocieplenie
ewidentnie nie ma miejsca...
Gdyby coś takiego powiedzieli...
Już się wynoszę.
(Śmiech)
Ja również wstanę.
(Śmiech)
(Oklaski)
Muszą tak mówić.
Musieli być bardzo ostrożni.
Możecie być zachwyceni,
bo naczelny Science, który nie jest idiotą,
i oba bardzo profesjonalne zespoły
doszli do tych samych wniosków.
W ostatnich linijkach artykułów
muszą powiedzieć, że przewidywania
co do modelu globalnej cyrkulacji cieplnej
i tego, że Ziemia się przegrzeje,
okazały się błędne. I to bardzo.
Nie odrobinę.
Fałszywie zinterpretowano fakty.
Niewątpliwie działają mechanizmy,
których dotąd nie poznano,
bo ciepło jest pochłaniane
a ziemia się nie nagrzewa.
Planeta to zdumiewająca rzecz.
Jest wielka i straszna, wielka i cudowna,
i robi rzeczy, o których nie mamy
zielonego pojęcia.
Połączyłem tu kilka kwestii.
Jak powinno się prowadzić badania naukowe,
że czasem uprawiamy naukę z ciekawości,
czasem z innych powodów.
i że jest wiele rzeczy, jak globalne ocieplenie,
dziura ozonowa
i wiele innych publicznych kwestii naukowych,
ale jeśli się zainteresujesz,
musisz zagłębić się w szczegóły
i czytać artykuły zatytułowane
"Wielkie dziesięcioletnie wahnięcie...".
Musisz zrozumieć, co te słowa znaczą.
Jeśli będziesz słuchać tylko facetów,
którzy wyolbrzymiają te sprawy,
zarabiając na tym wielki szmal,
czeka cię dezinformacja
i zamartwianie się niewłaściwymi rzeczami.
Pamiętaj o 10 naprawdę niebezpiecznych rzeczach.
(Śmiech)
Zgadzam się, że asteroidy to zagrożenie,
trzeba na nie uważać. Dziękuję za uwagę.
(Oklaski)