Chris Anderson: Dzisiejszy wywiad różni się od innych. Ponieważ obraz mówi więcej niż tysiąc słów, poprosiłem Billa i Melindę, żeby wykopali ze swojego archiwum zdjęcia, które pokazałyby, czego dokonali w ten właśnie sposób. Zacznijmy od zdjęć. Melindo, powiedz, kiedy i gdzie to było? Kim jest ten przystojniak obok ciebie? Melinda Gates: W dużych okularach? To jest w Afryce, pierwsza wspólna wyprawa. Oboje byliśmy tam pierwszy raz jesienią 1993 roku. Byliśmy już wtedy zaręczeni. Pobraliśmy się parę miesięcy później, a w czasie podróży zależało nam, żeby zobaczyć zwierzęta i sawannę. Było niesamowicie. Bill nigdy wcześniej nie wziął tak długiego urlopu. Co naprawdę nas poruszyło, to ludzie oraz niesamowita bieda. Zaczęliśmy zadawać sobie pytania. Czy tak musi być? Pod koniec podróży pojechaliśmy do Zanzibaru. Spacerowaliśmy po plaży, co często robiliśmy podczas pierwszych randek. Już wtedy rozmawialiśmy o tym, że bogactwo pochodzące z Microsoftu trzeba oddać społeczeństwu, ale to podczas spaceru na plaży zaczęliśmy rozmawiać o tym, co i jak możemy zmienić. CA: Biorąc pod uwagę, że te wczasy przyczyniły się do powstania największej na świecie prywatnej fundacji, był to całkiem drogi wyjazd. (Śmiech) MG: Możliwe. Nam się podobało. CA: Kto był tutaj głównym motorem działań, a może pomysł był wspólny? Bill Gates: Byliśmy tacy podekscytowani, że w naszym życiu będzie okres, w którym będziemy pracować razem i rozmyślać jak oddać pieniądze. W tamtym momencie, rozmawialiśmy o najbiedniejszych i o tym, czy można mieć na nich duży wpływ. Czy było coś jeszcze do zrobienia? Wielu rzeczy nie wiedzieliśmy. Nasza naiwność jest niewiarygodna z perspektywy czasu. Mieliśmy za to entuzjazm, że ten okres w życiu, okres po Microsoft, będzie naszą filantropią. MG: Bill był przekonany, że czas na to przyjdzie po 60., jeszcze tyle nie ma, więc pewne rzeczy zmieniły się po drodze. CA: Tak się zaczęło, ale uległo przyspieszeniu. To działo się w 1993 roku, a fundacja zaczęła działać w 1997 roku. MG: W 1997 roku przeczytaliśmy artykuł o biegunkach zabijających dzieci na całym świecie. Powtarzaliśmy sobie: "Tak nie może być. W USA idzie się po prostu do apteki". Zaczęliśmy zbierać naukowców i uczyć się o populacji, poznawać szczepionki, co działa, a co nie. Dopiero wtedy ruszyliśmy, było to na przełomie 1998 i 1999 roku. CA: Macie więc worek pieniędzy i świat pełen problemów. Jak zdecydowaliście, na czym chcecie się skupić? BG: Zdecydowaliśmy wybrać dwie sprawy, największą niesprawiedliwość w skali globalnej i spojrzeliśmy na umierające dzieci, pozbawione odpowiedniego odżywiania dla prawidłowego rozwoju, i kraje, które się nie rozwijały przez wysoką umieralność i rodziców z mnóstwem dzieci, co powodowało duży przyrost ludności. Dzieci były tak chore, że nie mogły chodzić do szkoły i pomóc same sobie. To był nasz cel globalny, natomiast w Stanach oboje zdobyliśmy świetne wykształcenie i zobaczyliśmy, że USA może spełnić obietnicę równych szans przez fenomenalny system edukacji. W miarę nauki rosła świadomość, że nie spełniamy jednak tej obietnicy. Wybraliśmy więc te dwie rzeczy i wszystkie działania fundacji skupiają się na nich. CA: Spytałem was o wybranie ilustracji którą lubicie, a która przedstawia waszą pracę. Melindo, wybrałaś tę ilustrację Opowiedz nam o niej. MG: Podczas podróży uwielbiam zwiedzać wsie i rozmawiać z kobietami, czy to w Bangladeszu, Indiach, czy krajach afrykańskich. Idę do nich jako anonimowa kobieta z Zachodu. Nie mówię, kim jestem. Skromne ubranie. Ciągle słyszałam od kobiet, w kółko, im więcej podróżowałam, "Chcę móc dostać ten zastrzyk". Byłam tam, by rozmawiać o dziecięcych szczepionkach. Wciąż pytały: "A co z moją szczepionką?", czyli zastrzykiem zwanym Depo-Provera, który jest środkiem antykoncepcyjnym. Po powrocie rozmawiałam z ekspertami zdrowia i oni mówili: "Środki antykoncepcyjne są dostępne w krajach rozwijających się". Trzeba było sięgnąć głębiej do raportów. Wtedy mój zespół pokazał mi to. Ta statystyka pokazuje, że środka najbardziej popularnego wśród kobiet w Afryce nie ma na składzie przez ponad 200 dni w roku. To wyjaśnia, dlaczego kobiety mówiły: "Przeszłam 10 km, bez wiedzy męża, dotarłam do kliniki i niczego nie mieli". Prezerwatywy dostarczano do Afryki, bo USA i inne kraje wspomagały walkę z AIDS. Ale kobiety nadal powtarzają: "Nie przekonam męża, żeby zakładał prezerwatywę, bo to sugeruje, że któreś z nas ma AIDS. Potrzebuję tego zastrzyku, żeby rozplanować czasowo dzieci, żebym mogła je nakarmić i wykształcić". CA: Melindo, jesteś katoliczką. Często wzbudzało kontrowersje, że zajmujesz się tą sprawą oraz kwestią aborcji, i to w obydwu stronnictwach. Jak sobie z tym radzisz? MG: Myślę, że to ważny punkt, Wycofaliśmy się ze środków antykoncepcyjnych jako globalna społeczność. Wiedzieliśmy, że 210 milionów kobiet zgłosiło chęć dostępu do środków antykoncepcyjnych, nawet do tych, jakie mamy tutaj, w USA, a my ich nie dostarczaliśmy z powodu politycznej kontrowersji w naszym kraju. Dla mnie to było po prostu przestępstwo, więc szukałam osoby, która przywróciłaby to na światową scenę. Wreszcie zrozumiałam, że ja muszę to zrobić. Choć jestem katoliczką, wierzę w antykoncepcję tak samo, jak większość katoliczek w USA, które stosują antykoncepcję. Nie mogę pozwolić, by ta kontrowersja nas powstrzymywała. W USA panowała zgoda co do antykoncepcji. Przywróciliśmy to globalne porozumienie i zebraliśmy 2,6 miliarda dolarów dla kobiet na ten cel. (Brawa) CA: Bill, co przedstawia twój wykres? BG: Mój wykres zawiera liczby. (Śmiech) Lubię ten wykres. Przedstawia liczbę dzieci, które umarły przed 5 rokiem życia. Widać tu fenomenalny sukces, który nie jest powszechnie znany. Robimy niesamowity postęp. Zaczęliśmy od 20 milionów, niedługo po tym, kiedy się urodziłem, i zeszliśmy do około 6 milionów. Jest to więc opowieść głównie o szczepionkach. Ospa zabijała kilka milionów dzieci rocznie. Zostało to zlikwidowane, zeszliśmy do zera. Odra zabijała kilka milionów rocznie. Zredukowane do kilkuset tysięcy. Chcemy kontynuować ten trend i będzie to możliwe z użyciem nauki o nowych szczepionkach, szczepieniem dzieci. Możemy przyspieszyć ten postęp. Przez ostatnie 10 lat ta liczba malała szybciej niż kiedykolwiek w historii. Ogromnie się cieszę, że jeśli wynajdziemy nowe szczepionki, wyślemy je, użyjemy najnowszej wiedzy i skutecznie je dostarczymy, to możemy zdziałać cuda. CA: Po podliczeniu wychodzi, że uratowano dosłownie tysiące dzieci dziennie w porównaniu z rokiem wcześniejszym. O tym się nie mówi. Wypadek samolotu z 200 osobami na pokładzie wzbudza większą sensację niż to. Czy to cię nie wkurza? BG: Tak, ponieważ to dzieje się po cichu. To jedno dziecko na raz. 98% z tego nie ma związku z katastrofami naturalnymi, a hojność społeczna przy katastrofach jest wspaniała. To niesamowite, jak ludzie myślą: "to mogłem być ja" i pieniądze płyną. Te przyczyny są trochę niewidoczne. Teraz, kiedy Milenijne Cele Rozwoju i inne rzeczy się pojawiają, zauważamy zwiększoną hojność. Stawiamy za cel zmniejszenie tej wartości na dużo poniżej miliona, co powinno być możliwe za naszego życia. CA: Może potrzebny był ktoś, kto lubi liczby i wykresy, a nie jedynie duża, smutna twarz, żeby ich zainspirować. W swoim liście w tym roku użyłeś tego argumentu, mówiąc, że wbrew obiegowej opinii, że pomoc jest bezwartościowa i nie działa, pomoc w istocie działa. BG: Tak, można przyjąć, że niektóre formy pomocy, przy najlepszych intencjach, nie udały się. Niektóre inwestycje wysokiego ryzyka mimo dobrych intencji się nie powiodły. Nie należy mówić, że z tego powodu, ponieważ nie wszystko się udaje, że samo dążenie jest złe. Trzeba patrzeć na swój cel, na to, jak próbujemy polepszyć odżywianie, przeżywalność oraz piśmienność, aby te kraje mogły o siebie zadbać, i powiedzieć, że to idzie dobrze i zmądrzeć. Możemy mądrzej udzielać pomocy. Nie wszystko stanowi panaceum. Możemy być lepsi niż kapitał wysokiego ryzyka, włącznie z hitami takimi jak ten. CA: Ludowa mądrość mówi, że ciężko jest małżeństwu współpracować. Jak wy sobie z tym radzicie? MG: Dużo kobiet mówiło mi, "Chyba nie mogłabym pracować z mężem. To by się nie udało". My to lubimy. Fundacja zbliża nas oboje w ciągłej podróży poznawczej, a nie podróżujemy tak dużo wspólnie dla fundacji jak kiedyś, gdy Bill pracował w Microsoft. Odbywamy więcej podróży oddzielnie, lecz zawsze wiem, gdy wracam do domu, że Bill będzie zainteresowany tym, czego się dowiedziałam, czy to o kobietach, czy dziewczynach, lub czymś nowym, o łańcuchu dostaw szczepionek, lub o kimś, że jest wspaniałym przywódcą. On będzie słuchał i będzie naprawdę zainteresowany. A on wie, że kiedy wróci do domu, i będzie mówił o wygłoszonej prelekcji, o danych lub o nowych informacjach, ja będę zainteresowana i uważam, że naprawdę dobrze współpracujemy. Ale nie spędzamy ze sobą każdej minuty, to pewne. (Śmiech) CA: Lecz teraz tak, i cieszymy się że jesteście teraz razem. Melindo, początkowo to głównie ty prowadziłaś to przedsięwzięcie. Sześć lat temu, chyba, Bill odszedł z Microsoftu i zaczął pracować na pełen etat. To musiało być trudne, dostosowanie się do tego? MG: Tak. Uważam, że dla pracowników fundacji przyjście Billa było dużo bardziej niepokojące niż dla mnie. Ja byłam podekscytowana. Bill podjął tę decyzję oczywiście zanim została ogłoszona w 2006 roku i to była jego decyzja. Ale to podczas wakacji, gdy chodziliśmy po plaży, on zaczął myśleć o tej idei. A dla mnie, ta radość, że Bill użyje swego umysłu i serca dla tych wielkich, globalnych problemów, tych nierówności, dla mnie to było ekscytujące. Tak, pracownicy fundacji byli tym zaniepokojeni. (Brawa) CA: Fajnie. MG: Niepokój odszedł w trzy miesiące po jego przyjściu. BG: Razem z częścią pracowników. MG: To powiedziałam, pracownicy, uspokoili się po trzech miesiącach. BG: Żartowałem. MG: Pracownicy nie odeszli. BG: Kilkoro tak, ale... (Śmiech) CA: O co się sprzeczacie? Jest niedziela, 11 rano, nie jesteście w pracy, co się pojawia? O co się sprzeczacie? BG: Ponieważ budowaliśmy to razem od początku, jest w tym wielkie partnerstwo. Było tak z Paulem Allenem w początkach Microsoftu. Było tak ze Stevem Ballmerem, gdy Microsoft urósł, a teraz z Melindą, nawet silniej w równym partnerstwie. Mówimy o tym, na co powinniśmy dać więcej, które grupy dobrze pracują. Ona ma dużą intuicję. Siedzi dużo z pracownikami. Odbywamy różne podróże, które nakreśliła. Jest więc dużo współpracy. Nie przypominam sobie niczego, gdy jedno z nas miało bardzo silną opinię na taki czy inny temat. CA: A ty, Melindo, przypominasz sobie? (Śmiech) Nigdy nie wiadomo. MG: To jest tak. Podchodzimy do spraw z różnych kątów i uważam, że to naprawdę dobre. Bill może spojrzeć na liczne dane i powiedzieć: "Chcę działać w oparciu o globalne statystyki". Ja patrzę na to intuicyjnie. Spotykam osobiście wielu ludzi, a Bill nauczył mnie, żeby to wykorzystać do porównania z globalnymi danymi, a ja chyba nauczyłam go, jak wziąć te dane i skonfrontować z ludźmi, żeby zrozumieć, czy da się dostarczyć szczepionki, czy da się przekonać kobietę do zapuszczenia kropli przeciw polio do ust własnemu dziecku. Sposób podania informacji jest tak samo ważny jak jej podstawy naukowe. Uważam, że z czasem nasze punkty widzenia się zbliżają i, szczerze, praca jest lepsza z tego powodu. CA: Więc ze szczepionkami, polio, odnieśliście niesamowity sukces. A co z porażkami? Czy możecie powiedzieć o porażce i o tym, czego się z niej nauczyliście? BG: Na szczęście możemy pozwolić sobie na kilka porażek, bo z pewnością je mieliśmy. Pracujemy dużo z lekami i szczepionkami, przy których będą różne niepowodzenia. Duży rozgłos zdobyło szukanie pomysłu na lepszą prezerwatywę. Mamy setki pomysłów. Może część z nich będzie dobra. Byliśmy bardzo naiwni, a z pewnością ja, co do leku na chorobę w Indiach, czarną gorączkę, myślałem, że kiedy będę miał ten lek, będziemy mogli wyeliminować chorobę. Okazało się, że potrzeba zastrzyku codziennie przez 10 dni. Uzyskanie go zajęło trzy lata, dłużej niż oczekiwaliśmy i nie było sposobu na zdobycie go w Indiach. Odkryliśmy, na szczęście, że wybicie much piaskowych, prawdopodobnie spowoduje osiągnięcie sukcesu, lecz poświęciliśmy pięć lat, można powiedzieć zmarnowaliśmy pięć lat i około 60 milionów na coś, co dało bardzo niewielką korzyść. CA: Wydajecie około miliarda dolarów rocznie na edukację, chyba mniej więcej tyle. Opowieść o tym, co się udało jest dość długa i skomplikowana. Czy są porażki, o których możecie opowiedzieć? MG: Dużą lekcją dla nas z wczesnej pracy jest to, że myśleliśmy że małe szkoły są rozwiązaniem. Małe szkoły zdecydowanie pomagają. Mniej osób rzuca szkołę. W tych szkołach jest mniej przemocy i przestępstw. Lecz dowiedzieliśmy się też, i to okazało się kluczowe, że najważniejszy jest wspaniały nauczyciel. Jeśli nie masz skutecznego nauczyciela w klasie, to bez względu na wielkość budynku nie zmienisz trajektorii tego, czy dany student będzie gotowy na uczelnię. (Brawa) CA: Melindo, to jesteś ty i twoja najstarsza córka, Jenn. Zdjęcie zrobiono 3-4 tygodnie temu, Gdzie to było? MG: Pojechaliśmy do Tanzanii. Jenn była w Tanzanii. Wszystkie nasze dzieci były trochę w Afryce. Zrobiłyśmy coś zupełnie innego, zdecydowałyśmy się spędzić dwie noce i trzy dni z rodziną. Anna i Senare są rodzicami. Zaprosili nas do zamieszkania w ich boma. Chyba wcześniej były tam kozy, w tej małej chatce na ich niewielkim terenie, zanim my tam zamieszkałyśmy. Mieszkałyśmy z ich rodziną i naprawdę poznałyśmy życie na wsi w Tanzanii. A różnica między odwiedzinami przez pół dnia lub trzy czwarte dnia, a zostaniem na noc, była znacząca. Przedstawię jedno wytłumaczenie. Mieli sześcioro dzieci. Kiedy rozmawiałam z Anną w kuchni, gotowałyśmy pięć godzin tego dnia w kuchni. Opowiedziała mi, że zaplanowała wraz ze swoim mężem narodziny wszystkich dzieci. To był związek pełen miłości. To był wojownik Masajów i jego żona, zdecydowali się pobrać, widać było szacunek i miłość w ich związku. Ich sześcioro dzieci, dwójka w środku to bliźnięta, 13 lat, chłopiec i dziewczyna zwana Gracją. Rąbałyśmy drewno i robiłyśmy to, co robi Gracja z matką. Gracja nie była dzieckiem, była nastolatką, nie była jeszcze dorosła. Była bardzo nieśmiała. Chciała porozmawiać ze mną i Jenn. Próbowałyśmy z nią rozmawiać, ale była nieśmiała. Nocą, kiedy zgasły wszystkie światła na tanzańskiej wsi, a nie było księżyca tej nocy, ani gwiazd, Jenn wyszła z naszej chatki z małą lampką na głowie. Gracja natychmiast poszła po tłumacza, podeszła prosto do Jenn i powiedziała: "Kiedy pojedziesz do domu, czy mogę dostać twoją lampkę, żebym mogła uczyć się w nocy? CA: Coś takiego. MA: Jej tata powiedział mi, jak bardzo się bał, że w przeciwieństwie do syna, który zdał już egzaminy, z powodu obowiązków w domu nie poszło jej tak dobrze i nie jeszcze nie dostała się do szkoły rządowej. Powiedział: "Nie wiem, jak zapłacę za jej szkołę. Nie stać mnie na prywatną szkołę i ona może skończyć na tej farmie, tak jak moja żona". Czyli że oni świetnie widzą różnicę, jaką może zrobić edukacja. CA: To jest zdjęcie waszych pozostałych dzieci, Rory i Phoebe, obok Paula Farmera. Wychowywanie trójki dzieci w najbogatszej rodzinie świata wydaje się społecznym eksperymentem bez precedensu. Jak sobie z tym poradziliście? Jakie jest wasze podejście? BG: Ogólnie dzieci mają wspaniałe szkoły, ale trzeba też w nich rozwinąć wyczucie własnych zdolności i tego, co będą robiły. Nasza filozofia polega na jasnym stawianiu sytuacji: większość pieniędzy idzie na fundację. Pomożemy im znaleźć pasję. Chcemy ustalić równowagę, w której mają swobodę działania, ale nie są obsypywane pieniędzmi, które pozwoliłyby im nic nie robić. Jak na razie są dość pracowite, cieszą się wyborem własnej drogi. CA: Chroniliście ich prywatność starannie z oczywistych powodów. Jestem ciekaw, dlaczego pozwoliliście pokazać to zdjęcie tutaj na TED. MG: To jest interesujące. Z wiekiem coraz lepiej wiedzą, że nasza rodzina wierzy w odpowiedzialność, że jesteśmy w niesamowitej sytuacji tylko dlatego, że żyjemy w USA i mamy wspaniałe wykształcenie. Mamy obowiązek odwdzięczyć się światu. Z wiekiem uczymy je... Odwiedziły wiele krajów. Mówią tak: "Chcemy, żeby ludzie wiedzieli, że wierzymy w to co robicie, mamo i tato. Możecie nas częściej pokazywać". Mamy więc ich pozwolenie na pokazanie tego zdjęcia. Paul Farmer pewnie go użyje w jakiejś swojej pracy. Naprawdę im zależy na misji fundacji. CA: Macie dość pieniędzy, pomimo wielkiego wkładu w fundację, żeby każde z dzieci było miliarderem. Czy taki macie dla nich plan? BG: Nie. Nie będą tyle mieli. Muszą mieć poczucie, że ich własna praca jest znacząca i ważna. Przeczytaliśmy artykuł, na długo przed ślubem, w którym Warren Buffett mówił o tym. Uważamy, że to nie przyniosłoby korzyści ani społeczeństwu, ani dzieciom. CA: Jeśli mowa o Warrenie Buffecie, coś niesamowitego stało się w 2006 roku, kiedy twój jedyny prawdziwy rywal do tytułu najbogatszego człowieka w USA niespodziewanie zgodził się oddać 80% swojego majątku na rzecz waszej fundacji. Jak to stało? Pewnie jest długa i krótka wersja. Mamy czas na skróconą wersję. BG: W porządku. Warren był moim bliskim przyjacielem. Chciał, żeby to jego żona Suzie wszystko przekazała. Tragicznie, ona zmarła pierwsza, a on lubi delegowanie... (Śmiech) Powiedział... CA: Dobre na Tweeta. BG: Jeśli ma kogoś, kto robi coś dobrze i jest skłonny zrobić to za darmo, wtedy czemu nie. Lecz nam odebrało mowę. MG: Kompletnie. BG: Tego się nie spodziewaliśmy. i było to niewiarygodne. Pozwoliło nam to znacznie zwiększyć ambicje co do działalności fundacji. Połowa naszych zasobów pochodzi z oszałamiającej hojności Warrena. CA: I chyba obiecałeś, że w swoim czasie 95% twojego majątku trafi do fundacji. BG: Tak. CA: To niesamowite... (Brawa) Niedawno razem z Warrenem próbowaliście przekonać innych miliarderów oraz ludzi sukcesu, żeby obiecali oddać ponad połowę majątku na filantropię. Jak z tym jest? BG: Mamy około 120 osób, które złożyły taką obietnicę. Wspaniałe jest to, że zbieramy się co roku i rozmawiamy, kto kogo zatrudnia, ile płaci. Nie próbujemy tego ujednolicać. PIękno filantropii polega na niesamowitej różnorodności. Ludzie dają na coś, co w nas budzi zdumienie. Ale to jest świetne. Rolą filantropii jest wybierać różne rozwiązania, nawet w pojedynczej przestrzeni jak edukacja. Potrzebujemy więcej eksperymentowania. Jest to wspaniałe, spotykanie tych ludzi, dzielenie się ich drogą do filantropii, jak oni angażują swoje dzieci, co robią inaczej. To dużo większy sukces, niż oczekiwaliśmy. Wygląda na to, że będzie to dalej rosnąć w kolejnych latach. MG: Pokazywanie publicznie, że inni dokonują zmian dzięki filantropii. Są to ludzie, którzy stworzyli własne biznesy, użyli własnej pomysłowości do niesamowitych idei. Jeśli użyją swoich pomysłów i umysłów do filantropii, to mogą zmienić świat. Inni to zobaczą i powiedzą: "Też chcę to robić ze swoimi pieniędzmi". Dla mnie ta część jest niesamowita. CA: Chyba niektórym ludziom naprawdę trudno jest wymyślić, nawet w przybliżeniu, na co wydać tyle pieniędzy. Na sali są prawdopodobnie miliarderzy a z pewnością ludzie sukcesu. Możecie ich przekonać? Jak ich przekonacie? BG: To najbardziej satysfakcjonująca rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy. Nie można tego zabrać ze sobą a skoro nie przyniesie korzyści waszym dzieciom, zbierzmy się razem i przemyślmy, co da się zrobić. Świat jest dużo lepszym miejscem dzięki filantropom z przeszłości, a tradycji z USA, która jest najsilniejsza, zazdrości cały świat. Mój optymizm wynika częściowo z tego, że moim zdaniem filantropia będzie rosnąć i przejmować część spraw, z którymi rząd sobie nie radzi, i skieruje je w odpowiednim kierunku. CA: Na świecie panuje straszliwa nierówność, rosnący problem nierówności, który wydaje się ustrojowy. Wydaje mi się, że jeśli więcej osób takich jak wy miałoby wasze podejście wywarłoby to wpływ zarówno na ten problem jak i na jego postrzeganie. Zgodzisz się z tym? BG: Właśnie. Jeśli zabierzesz najbogatszym i dasz najbiedniejszym, to jest to dobre. Próba zrównoważenia i jest to sprawiedliwe. MG: Zmieniasz systemy. W USA staramy się zmienić edukację, aby było sprawiedliwie dla wszystkich i działało dla wszystkich uczniów. Dla mnie właśnie to zmienia brak równowagi. BG: To jest najważniejsze. (Brawa) CA: Chyba większość na sali i wiele milionów na całym świecie jest pod wrażeniem kierunku, w jakim zmierza wasze życie i spektakularnego stopnia w jakim kształtujecie przyszłość. Dziękuję za przybycie do TED, za rozmowę i za wszystko, co robicie. BG: Dziękuję. MG: Dziękuję. (Brawa) BG: Dziękuję. MG: Dziękuję bardzo. BG: Dobra robota. (Brawa)